Nareszcie! Tomasz uraczył nas blinami. Takimi, jakie jadał w Petersburgu. Blinami, które skrajnie odbiegają od mojego wcześniejszego wyobrażenia o tym rosyjskim specjale. Bliny są cieniutkie, niemal przezroczyste, je się je nie z kawiorem, ale z mięsem albo... z gęstą śmietaną i cukrem. W składzie nie ma drożdzy ani mąki gryczanej... Takie nieco inne naleśniki.
podobno - ile kucharzy, tyle przepisów...
Bliny Tomasza:
200 gram mąki pszennej, 0,5 litra mleka, 2 jajka, sól, cukier, soda i olej. Mieszamy. Wylewamy jak najcieńszą warstwę na rozgrzaną patelnię, lekko zroszoną tłuszczem. Smarzymy na największym ogniu, szybko przerzucając. Upieczone smarujemy masłem, żeby się nie sklejały. Podajemy z gęstą śmietaną i cukrem.
PS. Przy blinach podziwialiśmy ciepłą jeszcze magisterkę Tomasza - o Petersburgu. Ale, żeby nie było zbyt Rosyjsko, popijaliśmy wybornym, baskijskim winem - txakoli.