Z literą b mam skojarzenia geograficzne: Barcelona, Bornholm, Białystok, Bałuty....
w
Barcelonie studiowałam i uważam to miejsce za kwintesencję różnorodności. Jest wiekowa, stara część, jest piękna seceyjna dzielnica, jest nowoczesność. Jest morze, rzeki, równina i góry. Jest spokój i zgiełk, uduchowienie i zabawa. Spontaniczność i spóźnialstwo Hiszpani kontra pracowitość i punktualność Kataloni. I jest Barca.
na
Bornholmie jeździłam na rowerze, leżałam na plaży tak pustej i idealnie czystej jak ze snu. Oglądałam runy, magiczne kościoły-rotundy, zacwycałam się
bornholmerami - śledziami wędzonymi na ciepło i serwowanymi zaraz po ostygnieciu.
Białystok chciałabym zobaczyć. Odwiedzić miejsce, które jest dla mnie tak odległe jakby leżało na krańcu świata. Niby Polska, a czy ktokolwiek wie, co tam jest poza.... no właśnie, czym???
i wreszcie Bałuty:
Bałutu, Bałucki Rynek (ach...). Synonim sprytu, nędzy i przekrętu. Skradły mi duszę, nawróciły śródmiejską paniunię na spacery po bałuckim bruku. W zasadzie biję się w piersi, że mam jeszcze inne skojarzenia niż Bałuty. Bo Bałuty zawierają w sobie całą ferię doświadczeń życiowych. Nędzę, pasję, determinację i siłę. I miłość, bo wiele jej trzeba, żeby się przyzwyczaić do zamieszkania tutaj. A potem już nie chcesz się przeprowadzać. Te domu, uliczki, gęby... ach, chyba nawet nie jest aż tak niebezpiecznie jak się nasłuchałam. Nie to co kiedyś... rynsztoki, biedota, smród i gęsto ścielący się trup w tej największej na świecie wsi. Dziś są kopalnia skarbow z przeszlosci. I mekka wielbicieli stylu slow life....
.... mam jeszcze jedno skojarzenie. Coś czego nie znoszę: wieczny bałagan. I jego nieustawiczne sprzątanie. Bez rezultatu.