piątek, 28 października 2011

o końcu świata...

Dziś podobno (wg któryś tam z kolei obliczeń) kończy się Kalendarz Majów.... Niektórzy wieszczą kolejny koniec świata, albo przynajmniej koniec cywilizacji. Przypomina mi się Miłosz... i jego "Piosenka o końcu świata"

Z wszystkich wizji Apokalipsy najbardziej przemawia do mnie nienamacalne zagrożenie ze strony Słońca i Kosmosu samego w sobie. Poza (oczywiście) samounicestwieniem się rodzaju ludzkiego, bo do tego jest zdolny. Kosmos jest siłą niezbadaną. Wyobraźmy sobie, że grawitacja Księżyca ma wpływ na pływy morza, pomyślmy o zorzy polarnej - echu wyładowań na Słońcu.  Całkiem realna wydaje się więc wizja tatalnego paraliżu energetycznego na Ziemi w momencie bardzo dużego wzrostu aktywości słonecznej, ew. ogromnych wyładowań lub pochłonięcia energii innego ciała niebieskiego... 

Paranoia kosmiczna czasem daje mi się we znaki. Kometa Elenin znalazła się podejrzanie blisko Ziemi. Wbrew obawom nawet do niej nie dotarła, ani spektakularnie nie roztrzaskała się powodując pożary czy inne katastrofy. Rozpadła się zbliżywszy się do Słońca. Problem w tym, że został po niej obłok. Z cyjanowodorem. Ziemia niebawem wleci w niego. Oby przekonanie o szczelności naszej atmosfery było prawdziwe. 

A na razie cieszymy się życiem. Charczący, zasmarkani szykujemy urodziny J. Czwarte. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz