wtorek, 31 maja 2011

h jak....

hamak, huśtawka...



Czy może być coś lepszego na letnie upalne popołudnia? Na jesienne słoty, zimowe dlugie wieczory czy wiosenne przeziębienie? Panaceum psyhofizyczne i ukojenie do snu...


Dla małych i dużych. 

No to BUJamy się!



poniedziałek, 30 maja 2011

wsród drzew

Pojechaliśmy do Arboretum w Rogowie. Oglądać rododendrony. I dać się odużyć ich zapachowi (do tej pory głowa mnie od nich boli). Chodziliśmy wśród drzew, z których tylko nieliczna garstka rośnie w naszych lasach. Wśród krzewów, pnączy i bylin, których nie spotkamy w parkach.... i polowaliśmy na kumkające zielone żaby (aparatem, rzecz jasna).












PS. Podążaliśmy ścieżką zwaną North American Trail. Stąd też niecodzienne i zupełnie nie wiosenne barwy.   Widać w stanach nie tylko ludzie widzą w innych kolorach niż na starym kontynencie ;-)

g jak...

góry - ostatnio strasznie zaniedbana miłość. Kiedyś jeździłam w nie kilka razy w roku, nie wyobrażając sobie wakacji bez nich... Najczęściej ruszaliśmy w Beskid Sądecki.


Ulubiony był chyba Beskid Niski, ten sprzed lat, dziki jeszcze i pusty. Pierwsza samodzielnie zdobyta - Łysica w Górach Świętokrzyskich. Najwyższa - Pico d'Aneto (Pireneje). Najbardziej kultowe - Lackowa i Monte Perdido. Pierwsza, bo kiedys chodziło się na jej szczyt na azymut, błądząc w chaszczach i czasem jeszcze strugach deszczu by dotrzeć na cmentarzysko-pomnik pozostałość po I WŚ. Druga - bo nie dane nam był na nią dotrzeć - kilka metrów od szczytu utknęliśmy pod ogromnymi głazami kryjąc się przed nawałnicą i tkwiliśmy tak dopóki mieliśmy na czym stać. Uciekliśmy - gdy nasze schronienie całkowicie opanowała wartka górska rzeka.
Tak, kiedyś jeszcze na nią wejdę ;-)

niedziela, 29 maja 2011

wszystkiego naj!

w ten weekend świętowaliśmy:


1. dzień dziecka (już zaczęliśmy)
2. urodziny M. (nie byle jakie bo 1,5 - kto z Was był jeszcze na takich urodzinach? Dla  mnie bomba - dzieci jak niedźwiedzie, a już na pewno jak Miś Paddington, powinny dwa razy do roku obchodzić urodziny )
3. rocznicę Agnieszki i P. (myślowo)

Wszystkiego najfajniejszego!

piątek, 27 maja 2011

auto

moja dzisiejsza nagroda za niespieszne wożenie sie po mieście. Spiesz się powoli, jak to mowią.

czwartek, 26 maja 2011

dzień mamy

świętowaliśmy w piaskownicy





środa, 25 maja 2011

f jak...

fotel a w zasadzie fotele. Model 366, klasyka PRL-u, która trafiła nawet na wystawę dizajnu...

Już tak mam, że podobają mi sę rzeczy stare, sprawdzone i spracowane. Tak jest  też z fotelami.Są trzy, w uproszczeniu zwane literowo.

A (jak allegro) - nabyty przez internet i odnowiony. Tapicerka szara, drewno oczyszczone, wyszlifowane. Przeszedł niezłą metamorfozę... i w koncu po małym nieporozumieniu z tapicerem* zyskał satysfakcjonujący (mnie) wygląd.


B (jak babcia) - chronologicznie pierwszy. Sprawił, że się w tym modelu zakochaliśmy, na długo przed jego popularnością rozdmuchaną przez wystawę. Przewygodny i wysłużony, z wypłowiałą, ale ciągle całą tapicerką i delikatnie połyskującą, brązową ramą. Mieszka na wsi, u babci P.



CD (jak ciocia Dorota) - czeka na mnie. Przygarnę go, jak obecna właścicielka zapragnie wyjechać. Bo taki fotel, nie może być sam.

       
* pan tapicer, chciał z niego na siłę zrobić mebel z IKEA. Zrobił wszystko pięknie i porządnie, ale fotel stracił to coś. Bez guzików, z wyrażnym podziałem na siedzisko i odarcie wyglądał przeciętnie. Na szczęście dla nas i fotela w końcu się dogadaliśmy. Nie jest dokładnie tak samo, bo wybrałam inny materiał - lżejszy i bardziej miękki - ale jest ładnie. Więc z czystym mogę polecić zakład przy Snycerskiej.

kurczak

Dziś J. był aktorem. Grał kurczaka. Swoją drogą ciężkie życie takiego przedszkolaka: 
gra, tańczy, śpiewa, maluje, lepi, rzeźbi, bawi się, uczy, gimnastykuje... i nigdy nie ma czasu.

wtorek, 24 maja 2011

czas odpocząć?

E jak...

errata, ale o tym później

a na razie, e jak... energia. a jak energia to i elektrownia.

poniedziałek, 23 maja 2011

ładne rzeczy

wszedzie wyszukujemy rzeczy ładnych i praktycznych, nie koniecznie będących podstawą działalności danego miejsca. I tak np. w muzeum, zachwycamy się kaloryferami czy telefonami, ale czy nie mamy w tym racji?

w łódzkim MS przy Więckowskiego wielki plus dla:

kaloryfera w sali neoplastycznej:
 łóżeczka dziecięcego (Grzegorz Sztwiernia "Ojcowie awangardy")
 i telefonu
a tu inny kaloryfer - z szatni w warszawskim muzeum narodowym (wypatrzony między wieszakami opasłymi płąszczami a gigantyczną butlą z wodą)

piątek, 20 maja 2011

zabawa po łódzku

Po zmroku. Jedziemy autem ulicami Łodzi. Jest duszno. Nie pomaga otwarte okno. Czerwone światło. Stajemy. Do wnętrza wdziera się dżwięk harmoni. Instynktownie odwracam głowę i widzę to:


wtorek, 17 maja 2011

D jak...

dom




Na studiach mieliśmy kiedyś warsztaty motywacyjne. Każdy miał na kartce wypisać cel, który chce osiągnąć. Większość - zadziwiające - nie napisała o super pracy czy sukcesach zawodowych. Większość pisała o DOMU. Domu - budynku, domu - gnieździe rodzinnym. Sentymentalni jesteśmy? 
Ja też miałam kiedyś sen... O domu w szczerej głuszy, z sypialnią na poddaszu i oknem nad łóżkiem, by zadość stało się kantowskiemu "Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie".

a jak dom, to i dzieci.  J. i M.I.

niedziela, 15 maja 2011

C jak...

ciało - fizyczne, metafizyczne, astralne, ciało jamiste, doradcze, martwe ciało... jedno z tych słów, którym da się opisać tak skrajne stany jak życie i śmierć, duchowość i fizyczność, sacrum i profanum... wszystko i nic. O ciało dbamy ciało, sprzedajemy, wokół ciała tworzymy kulturę, trendy, filozofie. Ciało, ciało, ciało....


a jak ciało to i.... cień

Udało się!


Byliśmy u ewangelików reformowanych, na Fotofestiwalu i w Muzeum Sztuki.  
Na zdjęciach - fantastyczne wnętrza Willi Grohmana przy ul. Tylnej. W tym roku tu rozgościł się Fotofestiwal z powodu remontu siedziby Łódź Art Center.





piątek, 13 maja 2011

Noc Muzeów

Przed nami kolejna Noc Muzeów. Mam nadzieję, że nie zdarzy się jakiś nieprzewidziany kataklizm i będziemy mogli poodwiedzać. Moje typy to - jak co roku -  MS (świętujący tym razem 80-lecie) i Fotofestiwal. Może wreszcie uda nam się wejść do wiecznie zamkniętego kościoła ewangelicko-reformowanego przy Radwańskiej. I może jeszcze do Centralnego Muzeum Włókiennictwa? Miło jest wszak pochodzić po Białej Fabryce i przyległym Skansenie. A może wreszcie Experymentarium? Albo - z gizmantyką - do Muzeum Książki ąrtystycznej na Księżym Młynie? Wprawdzie nie widziałam ich zgłoszenia na noc-muzeow.pl, ale mam nadzieję, że nie zwarzając na co roku wynoszone przez zwiedziających papiery i czcionki otworzą i tej nocy swoje podwoje rozpalając ognisko tuż przy wejściu do pofabrykanckiej willi.... A może... pójdziemy do Muzeum Przyrodniczego...


A Wy, gdzie idziecie?
        
14/15 maja od 18 do 1 w nocy.

piątek trzynastego

blogerzy wiedzą, że ten piątek 13 maja był dla nich pechowy - nie dość, że nic zamieścić się nie dało, to jeszcze wójek google zabrał wszystkie wczorajsze zmiany na blogach. Ale co tam. W realnym świecie, poza załamaniem pogody nic złego nie nie stało. Poszłam nawet przewietrzyć się nieco do Manu i spotkałam znajome stroje i twarze....





świetowali 20 lecie ZHR-u i 100 lecie Harcerstwa. Więc zdjęcia są nieco retro ;-)

czwartek, 12 maja 2011

makaron ze śmierdzielem

Jamie Olivier zbobył moje uznanie programem "Food Revolution", w którym walczył z beznadziejną amerykańską kulturą żywieniową, opartą na wysoko przetworzonej żywności. Pokazał dzieci, które na śniadanie pałaszują pizzę i mają dramatyczne problemy z nazwaniem podstawowych warzyw. 
Kiedy więc stanęłam przed półką pełną jego książek, wprost nie mogłam się oprzeć. Wybrałam "Ministry of Food" ze wzgledu na layout, proste dwudziestominutowe posiłki, a przede wszystkim na przepis na makaron z camembertem i szpinakiem. Cudowna recepta przedstawiona na obrazkach. Jak ci się nie chce, nie musisz nawet zaglądać do tekstu...


Wykonanie bajecznie proste: camembert z oliwą, czosnkiem, rozmarynem i pieprzem zapiekamy w temp 200 ˚C przez 35 min. Makaron gotujemy i mieszamy ze zblanszowanym szpinakiem i parmezanem. Polewamy cudownie roztopionym serem i voilá!
Tak przygotowany ser jest też świetny do bagietki czy warzyw. Jamie poleca Le Rustique - cudownego i bardzo mocnego śmierdziela. Ja wybrałam łagodniejszy - ale nie pozbawiony walorów zapachowych - Camembert de Pays. W obydwu tych serach fajne jest to, że można zapiec je w ich drewnianych opakowaniach. 
         
ps. Uwielbiam camembert. Im bardziej śmierdzący tym lepiej. Najlepszy jest taki, który nawet w środku zimy potrafi sprawić, że po 5 minutowej podróży w bagażniku całe auto pachnie nim, a lodówki bezpieczniej po prostu nie owierać.

Pfefferschnitzel - sznycel z pieprzem

Pomysł na sznycel z pieprzem P. przywiózł z Niemiec. Postanowiliśmy odtworzyć go w naszej kuchni, dysponując tylko ogólnymi wyznacznikami: mięso + pieprz + ziemniaki. Na pierwszy ogień poszła niewymagająca szynka. Nastepnym razem spróbujemy z czymś cięższym - np. polendwicą.


Sznycel wymaga na prawdę krótkiego smarzenia - po 3 minuty z każdej strony. Rzucamy kotlety na rozgrzaną patelnią polaną oliwą i obsypaną bardzo grubo rozdrobnionym pieprzem. Solimy tuż przed podaniem. Do tego sałatka i pieczone młode ziemniaki w mundurkach (w wersji oryginalnej z creme fraiche)  z serkiem kremowym. Smacznego!

środa, 11 maja 2011

ogrodnicy

Maluchom tak spodobało się uprawianie roli, że postanowili swoje fascynacje przenieść do domu. Po rozkopaniu skrzynek i "wysianiu" do nich keremzytu (inicjatywa znudzonego J.) pojechaliśmy do centrum ogrodniczego. J. wybrał sobie świerczek i widłak, dobraliśmy zioła i szturmem ruszyliśmy na balkon. Mali ogrodnicy posadzili rośliny... w sumie wzbogaciliśmy się o wspomniany świerk i widłak oraz lawendę, rozmaryn, estragon, tymianek. Tym razem  balkon mamy więc monokolorystyczny.  Ogrodnicy pozostawili krajobraz jak po burzy. Na szczęście udało się ich doprać;-) 


Aleksander


Aleksander ma duszę artysty. To, że lubi robić zdjęcia i nie przerażaja go gabaryty aparatów, które ledwo może utrzymać, wiedzieliśmy od dawna. Teraz ujawnił milość do pianina...  całkiem nieźle mu to granie idzie. Jeszcze dopracuje artystyczny look.... i mamy nowego Leszka M.

sobota, 7 maja 2011

tulipany


jest ich 15.000. żółte, różowe, białe, papuzie, botaniczne, pełne - przeróżne. 
co roku kobierzec z tulipanów kwitnie w łódzkim Ogrodzie Botanicznym na przełomie kwietnia i maja.

piątek, 6 maja 2011

B jak...

Z literą b mam skojarzenia geograficzne: Barcelona, Bornholm, Białystok, Bałuty.... 

w Barcelonie studiowałam i uważam to miejsce za kwintesencję różnorodności. Jest wiekowa, stara część, jest piękna seceyjna dzielnica, jest nowoczesność. Jest morze, rzeki, równina i góry. Jest spokój i zgiełk, uduchowienie i zabawa. Spontaniczność i spóźnialstwo Hiszpani kontra pracowitość i punktualność Kataloni. I jest Barca.

na Bornholmie jeździłam na rowerze, leżałam na plaży tak pustej i idealnie czystej jak ze snu. Oglądałam runy, magiczne kościoły-rotundy, zacwycałam się bornholmerami - śledziami wędzonymi na ciepło i serwowanymi zaraz po ostygnieciu.

Białystok chciałabym zobaczyć. Odwiedzić miejsce, które jest dla mnie tak odległe jakby leżało na krańcu świata. Niby Polska, a czy ktokolwiek wie, co tam jest poza.... no właśnie, czym???

i wreszcie Bałuty:


Bałutu, Bałucki Rynek (ach...). Synonim sprytu, nędzy i przekrętu. Skradły mi duszę, nawróciły śródmiejską paniunię na spacery po bałuckim bruku. W zasadzie biję się w piersi, że mam jeszcze inne skojarzenia niż Bałuty. Bo Bałuty zawierają w sobie całą ferię doświadczeń życiowych. Nędzę, pasję, determinację i siłę. I miłość,  bo wiele jej trzeba, żeby się przyzwyczaić do zamieszkania tutaj. A potem już nie chcesz się przeprowadzać. Te domu, uliczki, gęby... ach, chyba nawet nie jest aż tak niebezpiecznie jak się nasłuchałam. Nie to co kiedyś... rynsztoki, biedota, smród i gęsto ścielący się trup w tej największej na świecie wsi. Dziś są kopalnia skarbow z przeszlosci. I mekka wielbicieli stylu slow life....


.... mam jeszcze jedno skojarzenie. Coś czego nie znoszę: wieczny bałagan. I jego nieustawiczne sprzątanie. Bez rezultatu.


wtorek, 3 maja 2011

Malowany ptak

Na jednym z domów Grohmana, przy ul. Tylnej powypisywane były kiedyś fragmenty z Malowanego Ptaka Jerzego Kosińskiego. Chodziliśmy je poczytać czasem przy okazji spacerów po Księżym Młynie, kiedy na uczelni mielismy czas lub niechęć do ślęczenia na nudnych zajęciach...

O Kosińskim wiem niewiele. Ale pewnie nie tylko ja. Mistrz autokreacji, ktory sam ostatecznie się w nich pogubił i rozstał gwałtownie z tym światem 20 lat temu. Pochodził z Łodzi... i tu podobno chcą go pogrzebać. Dopiero, bo od 20 lat ktoś trzyma urnę z jego prochami w domu. Przychodzisz w odwiedziny, siadasz wygodnie we wskazanym fotelu, a tu na komodzie - resztki doczesne Kosińskiego...

Kosiński robił zdjęcia. Eksperymentował z technikami, chlubił się, że tworzy własne. Jest takie fajne zdjęcie zrobione w łódzkim muzeum sztuki. Marzyła i się kiedyś refotografia.... wyszło jak zwykle - czyli nie dokładnie. Nie ten układ, nie to odejście... Ostatnio nawet brak jest rzeźby na ekspozycji...


Nic to. Pora przeczytać Good night Dżerzi Janusza Głowackiego.

lew - biały podobno

Pojechaliśmy zobaczyć lwa. Białego. Do Zoo Safari Borysew. Przez cały niemal czas lało, nie wysiadłyśmy nawet z M.I. z samochodu. Do lwa pobiegł J. z dziadkiem. Potem powiedział, że wcale nie był biały. I wcale to nie lew, tylko kociak duży. I tak w zasadzie to bardziej interesował go plac zabaw.



Odjechaliśmy po kilku minutach. Obiecaliśmy sobie, że przyjedziemy tu jeszcze raz. Zobaczyć lwa (ja) i pobawić się (J.). Zwiedzanie zoo przerodziło się w obiad na zamku w Uniejowie. Grunt, że przetrwaliśmy kolejny dzień bez taty.

poniedziałek, 2 maja 2011

biało-czerwona

2 maja to święto flagi. Mało kto o tym wie, jeszcze mniej osób pamięta. Flag wywieszonych - jak na lekarstwo, mimo, że dzień ten odgradza dwa ważne (niepracujące) święta. Widać brak w naszym kraju szacunku dla flagi, brak jej umiejętnego wyeksponowania w kreowaniu wizerunku i wytworzenia wokół niej otoczki właściwie rozumianej dumy. Brytyjczycy chwalą sie Union Jackiem, Amerykanie popadli już w druga skrajność umieszczając swoją flagę nawet na slipach, Dunowie z okazji mniejszych lub większych świąt wywieszają mnóstwo flag na ulicach miasta, stawiają maszty przy domach, na których powiewają cudownie długie proporce w barwach narodowych. Małe urocze flagi przyczepiają do prezentów dla obcokrajowców.

A ja, szukam dziś biało-czerwonych zestawień w moim domu...

A jak...

A jak anna*, anagram, azulejos... aparat

Teraz to mocno wysłużony Canon d400. Do tego obiektyw (najczęściej) Sigma 17-70.
Pierwszy był poczciwy Zenit, potem Kiev - dalmierzowy - na zaledwie rolek kilka, które gdzieś zaginęły. Pierwsza własna cyfra - całkiem niezły Canon 30d. Z matrycą 3,2 mln pixeli... i jeszcze kilka olimpusów i canonów w pracy. 
Najgorszy? Canon G3 - wiecznie wyłączający się, niebywale wolny. Niejednokrotnie groziłam mu wyrzuceniem przez okno - jeśli nie raczy zrobić zdjęcia... przy nim zaczęłam tworzyć w myślach album fot niezrobionych.
Aparat prawie zawsze mam pod ręką. Jest wymówką, spojrzeniem, dystansem do otoczenia. Patrząc przez szkło wszystko ocenia się inaczej. Jakby obiektyw czy migawka chroniła przed bezpośrednim działaniem otoczenia....
autportret z Canonem,  2011

autoportret z Olimpusem, 2005?

autoportret z Zenitem, 2001
             
* od zawsze ktoś zawsze mnie tak nazywał - przez pomyłkę, niepamięć, roztargnienie....